Jak przez mgłę pamiętam, że u mnie w domu w niedzielę piekło się ciasto piaskowe :)
Ciasto było biało-czarne, z dodatkiem "kakała". Z niecierpliwością czekałam jaki kształt utworzy się po połączeniu masy jasnej i ciemnej. To były magiczne momenty, które gdzieś siedzą głęboko w głowie :)
W moim dorosłym życiu ciasta jakieś takie mniej tajemnicze lub może bardziej ciekawe, nie wiem sama, po prostu są inne. Jedyne czego teraz wypatruję to zakalec, ale na niego już się tak nie cieszę. Choć chłopaki zakalce lubią i nigdy nie są one porażkami, zakalcowe ciasta znikają w równie szybkim tempie jak te bardziej udane, puszyste.
Ciasta zazwyczaj pieczemy zimą, bo czasu jakoś więcej i w mieszkaniu robi się przyjemniej od nagrzanego piekarnika. Pijemy kawki, herbatki i delektujemy się wolniej płynącym czasem.
Dzisiejsze ciasto powstało z gratisowej ogromnej dyni, którą dostałam z pracy jakiś czas temu. Jedna dynia=jedno ciasto, trzy porcje zamrożenej dyni gotowej do przygotowania kremu i cudnie uprażone pestki do podgryzania podczas wieczornych seansów filmowych.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz