2015-02-03

Pinnawala

Przemieszczanie się po Sri Lance pod koniec wyjazdu doprowadziliśmy do "perfekcji lankijskiej" :) 
Pociągi, autobusy... z początku jednak kilkadziesiąt kilomentrów (kilka godzin) spędziliśmy w tuk tuku ze śpiącym Tymkiem na nogach, deszczem zacinającym przez płachty materiału, które miały nas oczywiście chronić. Ale za to możliwość postoju podczas przejazdu przez pola ryżowe - bezcenne, szczególnie przy zapaleniu pęcherza syna! 
Dojechaliśmy szczęśliwie na miejsce :) 
Kolejnym obowiązkowym punktem na mapie wyspy była Pinnawala - Sierociniec dla słoni. Wiem, wiem jest wielu przeciwników tego miejsca, ale dla Tymka to było ogromne wydarzenie. Oglądanie takiej ilości słoni w jednym miejscu, możliwość nakarmienia, dotknięcia i sprawdzenia jak ze słoniowych odchodów robi się papier i inne gadżety. Miejsce typowo turystyczne - były frytki, więcej białych niż lokalsów :)
Ale po oddaleniu się od sierocińca w stronę naszego 'hotelu' mieliśmy okazję pobyć w części  typowo lankijskiej. Knajpka, w której nikt z obsługi nie splamił się znajomością choćby kilku słów po angielsku. Za to jakie Oni tam pyszoty przygotowywali...

























Uratował nas Lankijczyk, który po wielu latach pracy w Szwecji wrócił na emeryturę na wyspę i wcale mu się nie dziwiliśmy. To jest całkiem dobry pomysł...